Mieszkam na uroczym osiedlu spowitym zielenią, za którym jest las. Czyste, świeże powietrze, dlatego tym bardziej spacer po takim osiedlu to przyjemność. I nawet zaparkowane samochody nie odbierają urody temu miejscu. Czasem nocą przebiegnie lis, zaśpiewa słowik, a w ciągu dnia można obserwować różne ptaki. Wszędobylskie sroki, sójki i samotnie przelatujące kosy, które niosą w dziobach jedzenie dla swojego potomstwa. Wysoko na budynkach rezydują kopciuszki w barwie okopconych piórek, małe delikatne jak wróbelki. Na moim tarasie wszystkie one zaglądają do karmnika szukając ziaren. Uwielbiam je obserwować. Mają wolność w sobie. Urokliwie beztroskie.
W sierpniowy sobotni poranek wybrałam się na mały spacer z psami. Wolny rytm osiedla jeszcze niedobudzony, słońce wyglądające zza bloku. Przyjemny dzień. Ciesząc się ładną pogodą i brakiem deszczu mijałam stojące na parkingu samochody. Psy spacerowały ze mną zadowolone. Miły rytm spaceru został jednak nagle przerwany. Na niebie pojawiły się przelatujące stadem ptaki. Informowały o swoim locie ostrym krzykiem. To nie był śpiew. Atmosfera spaceru jakby przygasła. Niby miały prawo przelatywać nad osiedlem. Niby miały prawo krzyczeć. Nie spojrzałam jednak w kierunku nieba. Zobaczyłam wizerunek stada odbijający się w szybie samochodu. Mnóstwo czarnych ptaków. Leciały, a ich odbicie jawiło się stadem ulatujących zwierzęcych dusz, które już dawno opuściły swoje ziemskie domy. Widziałam czarne nieszczęśliwe dusze zwierząt, które zginęły tragicznie. Miały w sobie potworny ból cierpienia. Przerażające zjawisko, którego nie byłam w stanie zatrzymać. To doznanie tak bardzo zraniło moją duszę. Bezgraniczna rozpacz. Wiedziałam, że to zła wiadomość. Nadchodziła żałoba.
Dom VIII w horoskopie to między innymi dom śmierci. Być może mam silnie rozbudowany ten dom, bo cudze śmierci przechodzą bardzo często obok mnie. Różne emocje towarzyszą takiemu zjawisku, ale najczęściej dość nieprzyjemne. To zaledwie chwila., kiedy obok mnie pojawia się taka wiadomość, kiedy czuję obecność śmierci, kiedy widzę jej odbicie w lustrze. To nie jest dosłowne, to nie jest jej dokładny wizerunek. Czasem to wciągająca w otchłań czerń, czasem to jej powiewająca szata, czasem uczucie żałoby.
Ze spaceru wróciłam w kiepskim nastroju. Stojąc w drzwiach mieszkania powiedziałam: „ W najbliższych dniach zginie tragicznie małe zwierzę”. Wiem, że nic nie mogę z tym zrobić. Nie wiem kogo ostrzec. Na co mi taka informacja skoro nie mogę jej wykorzystać ?
Wiem jednak, że ta informacja na szczęście w tym nieszczęściu nie dotyczy moich psów.
Tego dnia znowu wyjrzało słońce. Pomimo, że druga połowa sierpnia nie rozpieszcza już tropikami było przyjemnie znowu spacerować z psami. Potem czas spędzony z rodziną. Ot rodzinna niedziela…
Nastał wieczór. Za oknem ciemno, ale w oknach światła, światłem muskające wokół osiedla latarnie. Spokojny koniec dnia. Tą ciszę za oknem przerwał niewyobrażalny skowyt psa i krzyk rozdzieranego na milion kawałków serca młodej kobiety. Ta rozpacz uderzyła jak huragan. Zmieciona dramatem sytuacji cisza wyrwała z mieszkań tych, których serca poczuły ból rozpaczy młodej kobiety. Ja również pobiegłam za tym krzykiem. Wybiegłam na taras swojego mieszkania.
Nie mogłam uwierzyć w to co działo się na moich oczach. Mała ruda futrzana kulka zastygła w bezruchu, jakby chciała stać się niewidoczna, jakby chciała stać się nieistotna dla swojego oprawcy, jakby chciała całą sobą wywołać nadzieję, że pies morderca wypuści ją z uścisku śmierci. Sunia nie skamlała. Już bała się odezwać, by najmniejszy ruch, najcichszy pisk nie wywołał ponownej furii
jej oprawcy. Rozjuszone bydle ostatkiem sił trzymał nieodpowiedzialny właściciel. Rasa psów morderców. Bez kagańca, bez smyczy, na spacerach szczute na małe psiaki. Pies na osiedlu pełnym dzieci i osób, które myślą, że osiedle zamknięte daje bezwzględne poczucie bezpieczeństwa.
Teraz to bydle zagryza małą kruchą suczkę na oczach właścicielki w ósmym miesiącu ciąży. Nikt nie może im pomóc. Właściciel bestii ma strach w oczach i widać, że nie panuje nad całą sytuacją. Bestia go nie słucha. Zaciska szczęki miażdżąc wnętrzności niewinnej suni.
Nagle pojawia się cień nadziei. Ostatnia komenda właściciela do bestii i ta wypuszcza przerażoną ofiarę. Każe natychmiast uciekać zapłakanej właścicielce psiny, by bestia znów nie przypuściła ataku. Mężczyzna nie pomaga jej pojechać z ranną sunią do szpitala, nie pyta czy ona sama dobrze się czuje, czy jakoś pomóc...Nie interesuje go to w ogóle. Zaatakowany werbalnie przez mieszkańców syczy i warczy na nich jak przed chwilą jego bestia. Przypuszcza nawet atak, grozi użyciem siły, przeklina. Pijany kompan mężczyzny wtóruje w groźbach do tłumu, chociaż ledwo stoi na nogach. A potem całe to towarzystwo ubawione po części alkoholem rozchodzi się do domu. Pada z ich strony stwierdzenie: przecież to się może zdarzyć. Bezmyślna refleksja na, jak się za chwile okaże, morderstwo niewinnej ofiary.
Ciężarna chce ratować swoją pupilkę. Jedzie samochodem szukać ratunku. Słyszę że pies jest operowany. Jest nadzieja, że sunia wyjdzie z opresji. Kolejny telefon od weterynarza odbiera wszystkim nadzieję na szczęśliwe zakończenie dramatu. Sunia musi zostać uśpiona. Nie ma dla niej ratunku. Wszystko w środku rozszarpane. Płacz kobiety ponownie rani wszystkim serca. Czy można utulić ten ból?
Jeden dzień. Śmierć przyszła po swoją wybrankę. Czy można było ją zatrzymać ?